Ian Gillan - w wywiadzie przed listopadowym koncertem !!!

Ian Gillan

Już w listopadzie właściciel jednego z najbardziej rozpoznawalnych głosów rockowego świata wystąpi na jedynym koncercie w Polsce. Z ogrmną przyjemnością przedstawiamy rozmowę z artystą na kilka miesięcy przed występem.

 

 

Mirosław Kozik:
Ian, nie jesteś pierwszy raz w Polsce. Co sądzisz o polskich kobietach?

Ian Gillan:
To chyba nie będzie do publikacji <śmiech> Są bardzo ładne. Tak naprawdę mam fantastyczną historię – byłem kiedyś w Polsce w restauracji ze swoim przyjacielem. Mówił mi coś bardzo interesującego i nagle piękna, polska kobieta przeszła za nim. I już go nie słuchałem, powtarzałem tylko „oh” jak odchodziła. Wyszła przez drzwi a on powiedział „Ian”. „Ohh, przepraszam”. „Masz jedno oko na Maroko” - co było frazą, którą użyłem później do piosenki i całego albumu. Dziewczyny w Polsce są piękne. Wyjątkowo piękne.


Foto: Tomasso Mei

Miroslaw Kozik:
Ian. W Polsce już z wytęsknieniem czekamy, aż zjawisz się w listopadzie na wspaniałym koncercie z orkiestrą symfoniczną. Przed Warszawą występujesz w takich miastach jak St. Petersburg, Odessa czy Mińsk. Czy te miejsca są przypadkowe? Czy jest w tym jakiś schemat?

Ian Gillan:
Myślę, że kiedy zaczynasz jakąś trasę, to zaczynasz od pewnego jądra i kilku koncertów a potem budujesz resztę wokół tego. Mieliśmy dostępny pewien czas. Promotor powiedział że zaczynamy z pięcioma albo sześcioma koncertami. Potem kolejne były dodawane, aż zaczął powstawać pewien plan a potem gotowa trasa. Zawsze zaczyna się od pewnego planu, który rozrasta się naturalnie.


Foto: Bob Mussell

Mirosław Kozik:
Jesteś ciągle w trasie. Czy podróżując muzycznie z dekady na dekadę odczuwasz, że ludzie słuchają mniej muzyki, że rock’n’roll mniej oddziałuje, a może że jego misja się zrealizowała? Ja osobiście tak nie myślę – wiele razy widziałem fanów ze łzami w oczach na koncertach. Są jednak ludzie którzy sądzą, że rock powoli umiera. Co o tym sądzisz ?

Ian Gillan:
To jest bardzo skomplikowane pytanie. To jest jak polityka, jak wszystko w społeczeństwie, jeżeli masz ustaloną opinię o czymś, nikt nie zmieni twojego zdania. Rock’n’roll nie był początkiem. Był wynikiem wielu rzeczy, które wydarzyły się w tamtym czasie. Był swego rodzaju rozwojem, który możemy kojarzyć z takimi nazwiskami jak Elvis Presley, Little Richard, Chuck Berry i podobnymi ludźmi, którzy zrobili całkowitą rewolucję - od Franka Sinatry, Binga Crosby’ego, Andy’ego Williamsa i ich kręgów. To było nowe pokolenie, to była rzecz dla dzieciaków. W tym samym czasie pojawiło się radio tranzystorowe. To jest bardzo ważne. Radio tranzystorowe. Ponieważ dzieciaki mogły wziąć muzykę z domów na plażę, do klubu czy parku. Muzyka już nie była tylko w domu rodzinnym. To jest bardzo ważne. Gitara elektryczna była bardzo ważna. Wzmacniacze były bardzo ważne. Kiedy sprawy ewoluowały w lata 60-te, Jim Marshall był bardzo ważny. Tworzył sprzęt który robił muzykę głośniejszą. A potem bębny musiały być wzmocnione, bo gitara była tak głośna. I wszystko stawało się lepsze i technicznie bardziej zaawansowane. I tak dalej rozwój poszczególnych elementów zazębiał się nawzajem i tak samo rozwijali się także muzycy. Kiedy stawali się lepsi i lepsi zaczynali buntować się przeciwko przemysłowi. Kiedy zaczynałem w przemyśle jako młody muzyk, nie wolno było pisać swoich piosenek, musiałeś mieć wydawcę i dopiero wydawca ci to umożliwiał. Jeżeli nie byłeś wielką gwiazdą, musiałeś sięgać do dolnej półki i grać tą, albo tamtą piosenkę. Jeżeli byłeś gwiazdą miałeś górna półkę, stad mamy wyrażenie „materiał z górnej pułki”. Zatem wszystkie te rzeczy podlegały ewolucji. I wtedy nadeszły prawdziwe zmiany, kiedy zaczęliśmy pisać swoje własne piosenki. Wcześniej tylko bluesowi kompozytorzy pisali swoje utwory, więc byliśmy niekonwencjonalni. Potem Bob Dylan był inspiracją, potem Woodie Guthrie, Beatlesi, The Rolling Stones i inni artyści. Potem mieliśmy całkowitą wolność i zaczęliśmy pisać o swoim życiu. The Small Faces zaczęli pisać takie rzeczy i The Kinks: „Lazy Sunday Afternoon”, „Waterloo Sunset”, „Itchycoo Park”. Wszystko to było o naszym pokoleniu. The Who pisało o moim pokoleniu. Pisaliśmy o sprawach, które miały na nas wpływ. Toczyła się wtedy wielka wojna. Pisaliśmy o tym chociażby w piosence „Child in Time”. Wiele razy rozmawiałem z ludźmi spoza Żelaznej Kurtyny, którzy w tamtych czasach poprzez tę muzykę zdawali sobie sprawę, że są dokładnie takimi samymi młodymi ludźmi jak ci z drugiej strony. Oni chcieli pokoju, miłości i po prostu być ze sobą razem. To wiele znaczy, ponieważ zdawali sobie sprawę że wszyscy jesteśmy przyjaciółmi dla siebie nawzajem na Wschodzie i Zachodzie i wszystkich punktach pomiędzy, ale wiele spraw jest innych. Co najmniej było to jakieś zrozumienie drugiej strony. Wciąż trwają wojny i to na wielu poziomach […] ale teraz jest znacznie więcej zrozumienia pomiędzy kulturami. Zatem odpowiadając na Twoje pytanie, myślę, że rock’n’roll rozpatrywany pod kątem wielkiego wpływu na kulturę świata może i umiera faktycznie, ale rock’n’roll był także częścią całego procesu ewolucyjnego i przez to jest teraz częścią wielu innych rzeczy. Żyjemy obecnie w epoce komputerów. Podczas rozwoju rock’n’rolla nie wszystkie rzeczy były dobre. Przykładowo w 1982 mieliśmy pierwsze CD, zatem przeszliśmy z zapisu analogowego na cyfrowy i to był początek końca wielu spraw związanych z rozwojem muzyki. Na album składa się piękna grafika, historia i wszystkie teksty które możesz czytać i przechowywać w winylowym albumie. Teraz stało się to pozbawionym znaczenia kawałkiem plastiku. Także jakość przepadła, ponieważ teraz wszyscy słuchają mp3, co jest gównem praktycznie, śmieciowej jakości. A jeżeli to pogłośnisz: ahhh to jest śmieć. Muzyka oczywiście taka nie jest. Tekstowo też pojawiły się fazy takie jak hip hop który miał zły wpływ na teksty, był bardzo skupiony na samym sobie, niedojrzały – ja, ja, ja - niezbyt filozoficzny… I tak to się rozwijało, ale w tym samym czasie działo się wiele innych rzeczy. Zatem czy rock’n’roll jest martwy? Nie jestem pewny czy cokolwiek jest naprawdę martwe ponieważ dzieci żyją dalej. Ale jestem pewny że (rock’n’roll) zaprowadził świat w innym kierunku. Zatem w tym sensie jest nadal żywy. To skomplikowane pytanie.


Foto: Bob Mussell

Mirosław Kozik:
Black Sabbath zapowiada koniec kariery, Led Zeppelin nie ma od dawna. Jedynie Deep Purple i Uriah Heep dynamicznie koncertuje. Masz na swój wigor i showmański styl bycia jakąś recepturę?

Ian Gillan:
Myślę, że fizyczna siła ma tu spore znaczenie a także regeneracja. Uważam że jeżeli grasz te same rzeczy ciągle i ciągle w koło, to zanudzą cię one na śmierć i zarazem wszystkich innych. Dlatego myślę, że gdyby nie rewitalizacja nowym materiałem i czasem nową załogą, to prawdopodobnie zanudziłbym się na śmierć już lata temu.

Mirosław Kozik:
Bez „Smoke on the water” fani chyba nie wypuściliby Was z koncertu. Jak się czujesz po tych wszystkich latach wykonywania podobnych list piosenek. Czy radość i ekscytacja wciąż są obecne?

Ian Gillan:
Tak, są obecne. Ale gdyby to była tylko stara piosenka, to byłaby nudna. Więc musisz dawać jej nowe dzieci, nową krew, nowych przyjaciół do rewitalizacji. Dwie albo trzy piosenki z nowego albumu, może cztery lub pięć. Ostatni album który zrobiliśmy jest dla nas bardzo dobry, bo jest tam wciąż około pięciu piosenek które na koncertach brzmią potężnie. Te piosenki rewitalizują Highway Star, Smoke on the Water, Hush, Black Night, Lazy… I wtedy robimy także więcej skromnych piosenek. Zatem to wszystko sprawa balansu. Możesz wybrać swoje ulubione jedzenie, które może być najlepszym stekiem, ale gdybyś miał jeść to każdego dnia wtedy w końcu to znienawidzisz. Ale gdybyś miał jeść stek każdego dnia, ale jednego jako tatar, następnego z jakimiś pięknymi warzywami a następnego grillowany, to będzie smakował całkiem inaczej. To tego rodzaju sprawa.

Mirosław Kozik:
Na koniec proszę, powiedz dwa zdania przed koncertem dla polskich fanów.

Ian Gillan:
To jest da mnie takie ekscytujące, po pierwsze dlatego, że mam tu tak wielu przyjaciół. Po drugie to jest szansa na złożenie czegoś na przyszłość. Miałem tak wiele ofert wykonania solowego koncertu, ale nigdy nie byłem naprawdę przygotowany. I jak każdy w branży wie, do koncertu trzeba przygotować wiele logistyki, prób, inwestycji, zatem jest niemożliwe zrobienie jednego koncertu tak z kapelusza. Ale teraz robię 10 koncertów, a na przyszłość będę w stanie zrobić koncert z albo bez orkiestry i mogę także przedstawić utwory, które chciałem wykonać już od dawna. Będę wykonywał utwory Deep Purple jak również „No More Cane On The Brazos”, „Razzle Dazzle”, które są doskonałymi piosenkami, i „Anya”, którą zawsze chciałem wykonać. I trochę innych materiałów solowych . Dla mnie to jest bardzo ekscytujące. Wyczekuję listopada. Rozmawiamy o tym każdego dnia. Planujemy dograć wszystko doskonale, ponieważ koncert w Polsce będzie ostatnim w tej trasie.


Foto: Tomasso Mei

 




Współpracujemy z: